Wywiad Jerzego Chromika z Tomaszem Listkiewiczem – międzynarodowym sędzią, asystentem Szymona Marciniaka, a prywatnie synem Michała Listkiewicza, byłego prezesa PZPN. O dzieciństwie na Muranowie, karierze przy linii bocznej i nie zawsze łatwych relacjach z ojcem.
– Niewykluczone, że widziałem cię w pieluchach!
– O, to raczej nie pamiętam.
– Zrozumiałe, bo przyszedłem do mieszkania jako domorosły instalator anteny telewizyjnej, polecony ojcu przez kolegę Jacka Mleczkę z tygodnika "Sportowiec".
– Żebym mógł oglądać bajki?
– Nie, żeby tata mógł mieć sport ze stacji Ostankino. Futboł i hakiej…
– Po dobranocce musiałem spać!
– To może Michał wspominał o mnie, gdy połączył nas "Piłkarski poker". Obaj byliśmy "osobowymi źródłami informacji"…
– Miałem wtedy niewiele więcej niż 10 lat. Kojarzę, że postać Laguny wzorowana była trochę na świętej pamięci Alojzym Jarguzie.
– A filmowy szef Polskiego Kolegium Sędziów Eisenstein to…
– Pewnie świętej pamięci Stanisław Eksztajn.
– A Jerzy Chromik?
– Pisał reportaże o korupcji w "Sportowcu". Tata chwalił.
– Również był dziennikarzem, tyle że w warszawskim oddziale katowickiego „Sportu”. Jaki masz teraz jego pierwszy obraz, taki po zamknięciu oczu?
– Pewnie oglądałem w telewizji jakiś sobotni program dla dzieci, podniosłem wzrok i stał nade mną spocony facet ćwiczący z hantlami.
– Dobrze, że nie upuścił…
– Nie, ale dziwacznie to wyglądało. Sapał, a ja nie wiedziałem, po co tak robi…
– A kiedy skojarzyłeś, że sapie, aby gwizdać?
– Dosyć późno. Najpierw zabierał mnie do redakcji na Wiejską. Tam moim ulubionym sprzętem był teleks.
– Bo wypluwał metry perforowanych wstążek?
– Bardzo mnie te płachty papieru bawiły, a jeszcze bardziej to, że po redakcji można było biegać w kółko.
– Pierwszy mecz z ojcem?
– Późno, bodaj rok 1986 i mistrzostwa świata w Meksyku. Oglądaliśmy go razem w telewizji. Miałem osiem lat. Po strzale Karasia w poprzeczkę tak podskoczył, że kanapa się pod nim załamała.
– Śmieszą tamte hantle.
– No tak, inne czasy. A przed najważniejszymi meczami trójki sędziowskie nie robiły nawet rozgrzewki. Jak porównam, jak oni się przygotowywali do meczów, a jak my dziś, to jest tak samo jak porównanie piłkarzy z obu epok. Przepaść.
– A starsi to nawet zapalili po całym…
– I wypili po koniaczku. Choć trzeba dodać, że oczywiście wybitni sędziowie czy sportowcy z tamtych czasów, ze swoim talentem, dziś – poddani takiemu samemu reżimowi treningowemu – nadal by brylowali.
– Dla kurażu. Meksyk jak przez mgłę, a potem…
– Igrzyska w Seulu. Uznał, że mogę już z nim zrobić test Coopera. Polega na nieprzerwanym, jak najszybszym dwunastominutowym biegu. Był upał. Pamiętam ten wysiłek jak dziś.
– Dopiero podczas finałów MŚ Italia 1990 zrozumiałeś, po co to wszystko? Byłeś dumny z ojca?
– Tak, bardzo dumny.
– Na podwórku kumple nie dokuczali?
– Nie, na Muranowie go rozpoznawano, bo w 1989 zmienił się ustrój i tata na moment stał się takim pierwszym celebrytą. Na ulicy przechodnie zatrzymywali się i prosili o autograf.
– A w klasie byłeś synem "tego znanego sędziego Listkiewicza". Dokuczali czy zazdrościli?
– Nie, więcej nieprzyjemności miałem na osiedlu, bo chodziłem z ojcem na mecze Polonii, a większość kibicowała Legii. Ale i tak po lekcjach robiliśmy bramki z plecaków i bez wytchnienia graliśmy wszyscy w piłkę. Klasa na klasę, szkoła na szkołę.
– A ojciec nie chciał wam pogwizdać?
– Raz, spotkanie międzyklasowe, IVa na IVb, koledzy poprosili, żeby przyszedł posędziować. Potem żałowali, bo nasze przepisy podwórkowe były prostsze – choćby trzy rogi to jedenastka!
– Przyszedł z gwizdkiem?
– Takim kulkowym, na sznurku.
– Dlaczego wzorem ojca nie zostałeś dziennikarzem sportowym?
– Tego nie wiem. Może brak talentu albo powołania…
– Z polskiego ci nie szło?
– Szło. Nawet byłem zwolniony z ustnego na maturze. I dobrze, bo bałem się analizy trenów Kochanowskiego.
– A wypracowania miały wstęp, rozwinięcie i zakończenie?
– No pewnie. Nawet pisałem relacje z meczów koszykówki Czarnych Koszul.
– Dla sportu?
– Nie, dla „Sportu” katowickiego. Dzwoniła do mnie pani Krysia albo pani Basia, a ja im dyktowałem jaki był wynik, kto zdobył ile punktów. 5–6 zdań o meczu. Potem studiowałem na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, a także pracowałem jako goniec w stacji Canal Plus. Takie tam przynieś, wynieś, pozamiataj, wydrukuj tabelkę. Potem zostałem nawet wydawcą technicznym programów. Pozwolono mi też zrobić 2–3 reportaże, choćby z Ostrowca Świętokrzyskiego i Łęcznej. Takie tam produkcyjniaki. Nie czułem jednak do tego powołania.
– A do sędziowania?
– Też nie. Z taty byłem zawsze dumny, ale nie ciągnęło mnie w jego stronę.
– Przekora?
– Nie wiem. Trochę niewytłumaczalne. Tata był najpierw sędzią koszykówki. Też tego kiedyś spróbowałem na obozie w Cetniewie. Byłem tylko z mamą i poznałem tam naszego najlepszego arbitra, pana Zycha. Dawał mi protokoły sędziowskie do wypełnienia i to mi się tak spodobało, że wsiąkłem. Po tygodniu przyjechał do nas tata i wszystko się wydało. Nosiliśmy to samo nazwisko i mieliśmy już tych samych znajomych. Dobrych znajomych.
– Uuuu, pierwsza protekcja ojca. Znane nazwisko nie musi ułatwiać, ale też raczej nie przeszkadza w życiu.
– Nie ukrywam, że mi pomogło w rozpoczęciu przygody z sędziowaniem w sporcie. Jest nas w Polsce piłkarskiej około 10 tysięcy, więc pewnie nazywając się inaczej, szedłbym dłużej po tej drabinie.
– Podejrzewasz, że coś robił, by ci ułatwić start?
– Myślę, że tak. Marcin Borski był najpierw asystentem taty, a potem ja zostałem jego asystentem. Trudno wmawiać teraz, że to przypadek. Pewnie bez taty miałbym dużo ciężej.
– Katował cię tymi testami Coopera coraz częściej?
– Nie, bo ja na kurs sędziowski zapisałem się, nic mu nie mówiąc. Za jego plecami.
– A nie dzięki jego plecom…
– Nie. Byłem studentem bodaj pierwszego roku, wstałem rano i podjąłem taką decyzję, bo brakowało mi ruchu. Taki impuls.
– Jak pan się nazywa, proszę przeliterować. Listkiewicz? Syn tego Listkiewicza?
– Tak, skojarzyli od razu. Szefem sędziów warszawskich był Wit Żelazko…
– Teraz Wit Ż.
– Kurs prowadził sędzia Ekstraklasy, a ja początkowo podchodziłem do tego na luzie. Posędziowałem jedną rundę, później wziąłem urlop, bo mi się nie chciało pójść na egzamin kondycyjny.
– Rozumiem, taryfa ulgowa…
– Nawet nie, życie studenckie nie potrzebuje dodatkowych atrakcji.
– Jak salwowanie się ucieczką przed rozjuszonym tłumem miejscowych po przegranym meczu. Jaki był ten pierwszy, jakże ważny mecz Tomasza L.?
– W klasie C. Było 0:2, odgwizdałem spalonego stykowego, stoper gospodarzy był zdania, że był trzymetrowy i zasugerował, żebym od 20. minuty zaczął martwić się o stan swojego auta. W przerwie kibice zebrali się pod kontenerem, w którym zostawiłem cywilne ciuchy. Wyglądał jak kiosk "Ruchu".
– A auto pozostało w bezruchu.
– Widziałem je już oczami wyobraźni wywrócone kołami do góry. Bardzo wielu adeptów sędziowania po 2–3 meczach seniorskich nie daje rady, bo…
– Zagrożenie jest namacalne.
– Rozbija się o ścianę niechęci, nie radzi sobie z agresją.
– A jak ty sobie poradziłeś?
– Trzeba na tyle polubić sędziowanie, by dostrzegać więcej pozytywów niż negatywów.
– Co młodego sędziego może rajcować?
– Bezpośredni kontakt ze sportem, który się kocha.
– A może to, że rozstrzygasz, decydujesz o sensie rywalizacji?
– Nie jestem już sędzią głównym, bo nie jestem typem przywódcy, lidera, nie umiem rządzić.
– Nie jest ci potrzebna władza?
– Nawet źle się z nią czułem, choć przegwizdałem ponad 100 meczów C, B i A.
– CBA. Ważny skrót.
– Od klasy C do aktualnej IV ligi.
– Od niezapomnianego kiosku Ruchu aż do…
– Meczu Olimpii Warszawa z Hutnikiem Warszawa. Zwolennicy tego drugiego postanowili po ostatnim gwizdku mi podziękować. Ruszyli z trybun i nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych. Byłem pierwszy na pobliskiej stacji, ale nie miałem ochoty tam tankować, jak oni przed meczem.
– Byłeś szybszy…
– O kilka testów Coopera. Cywilne ubranie też jakoś odzyskałem, bo było dwóch dziadków – ochroniarzy.
– Najgorsze błędy na środku boiska?
– Mam na sumieniu kilka naciąganych karnych, nie zauważyłem drugiej żółtej kartki tego samego gracza i ten śmiał się ze mnie w drodze do szatni.
– Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie serdecznie żałuję, a ciebie panie przewodniczący proszę o awans. A była kiedyś w marynarce koperta?
– Chyba chroniło mnie nazwisko, bo…
– Doniesiesz ojcu!
– Raz w IV lidze byłem świadkiem, że prezes klubu podszedł do naszego głównego w szatni i poprosił go na stronę. Został wyrzucony. No i na meczu w Czermnie, ale to miejscowość z akt sądowych to nic dziwnego.
– Wiesz jak wyglądają trzej najbardziej znani prokuratorzy z Wrocławia?
– Nie poznałem, ale twarze znam z telewizji. To, że nie miałem okazji się z nimi spotkać, chyba dobrze o mnie świadczy.
– A podpadałeś pod paragraf?
– Podpadałem, oczywiście że podpadałem, sędziowałem po 2003 roku.
– A ojciec się ich nie bał, gdy zaczęły się pierwsze aresztowania?
– Wciąż ma mu się za złe, że „strzelił” z tą czarną owcą. Będzie to wypominane do końca życia. To chyba po tacie, bo mi też uruchamia się w niepewnej sytuacji taki mechanizm obronny, odrzucenia – to niemożliwe, tak na pewno nie było!
– Gdy tymczasem przed laty wszyscy sędziowali ubrani na czarno… By uniknąć pokus, zostałeś asystentem głównego.
– Powiedziałem już, że nie potrzebuję władzy. Ta rola była skrojona dla mnie.
– Tak radził ojciec?
– Też.
– I podpowiadał – ucz się języków obcych, patrz jak przydaje mi się w życiu węgierski…
– Zmuszał mnie do nauki angielskiego, nawet w wakacje jeździłem na Maltę, by szybciej go opanować. Dużo było tam Włoszek, więc miło wspominam te wyjazdy. Talent do języków mam pewnie po tacie.
– Hungaryście!
W jego czasach przyjmowano na ten kierunek po kilkanaście osób raz na dwa lata.
– Dlatego ten, kto znał, rwał dziewczyny jak świeże Węgierki…
– To ciekawe, że dwie z trzech żon taty skończyło hungarystykę. Mama i druga…
– Jesteś jedynakiem z pierwszego małżeństwa i…
– … mam brata przyrodniego i brata przyszywanego.
– A ty masz?
– Czternastoletnią córkę, która zaczyna pokazywać pazurki.
– Nastolatka! Ciągle jest na spalonym, ty machasz chorągiewką, a mama tego nie widzi. Wracajmy więc na linię. Ojciec utwierdził cię w przekonaniu, że będąc asystentem głównego, też sporo znaczysz i sporo zarabiasz. On we Włoszech namachał się aż do finału. Siedem meczów. Wzór bocznego!
– A potem już asystenta, bo po Italia 1990 podniesiono rangę sędziów bocznych. Tam niektórzy liniowi robili błędy na poziomie naszej A–klasy.
– Dostałeś asystenturę w genach.
– Nie mogę już słuchać o tym „sportowym DNA”. Określenie nadużywane. Powiedzmy tak – jakieś predyspozycje po tacie zapewne odziedziczyłem.
– Słuchasz chętnie jego dobrych rad?
– Dużo rozmawiamy, ale przeważnie jestem w kontrze do jego tez. Wiadomo – tata zawsze robił lepiej, tylko czasy były gorsze.
– Chorągiewka z pokolenia na pokolenie.
– Tak wyszło. Ale to moje "nie zgadzam się" jest zaklęciem środowiskowym.
– Masz ksywę "Listek II"?
– Nie, mówią do mnie "Liściu".
– Najlepiej czujesz się w listopadzie?
– Najlepiej czuję się na linii, bez względu na porę roku.
– A kiedy uznałeś, że z sędziowania na boku da się całkiem dobrze żyć?
– Gdy wprowadzono kontrakty zawodowe. Byłem za młody, więc musiałem czekać. Zagrałem va banque. Zwolniłem się z korporacji, przez rok sędziowałem bez kontraktu.
– Najwyższa wypłata?
– Nie porównywałem tego dokładnie. Za EURO lub MŚ. To jest dniówka i premie za mecze. Trochę tego euro wpływa na konto.
– W tysiącach?
– Tak, tak, zdecydowanie.
– Mniej niż 100 000?
– Grubo przed tą granicą, zresztą asystenci to nie główni.
– A jaki jest podział gaży? 50 procent główny i po 25 asystenci?
– Inaczej jest w FIFA, UEFA, inaczej w Ekstraklasie. Nie ma sztywnych podziałów finansowych.
– Skończysz 45 i do domowej zajezdni, jak mój bohater wywiadu, niezapomniany sędzia piłkarski Krzysztof Czemarmazowicz ze Szczecina…
– Teraz się sporo zmieniło. Nie można być dyskryminowanym ze względu na wiek. Nawet główny nie ma górnej granicy wiosen. Sędziowie z Belgii wygrali nawet sprawę sądową z federacją. Zrobili wyłom jak Bosman.
– Trafiłeś do trójki klasowej Borskiego, a Borski…
– Jak już mówiłem, był asystentem taty. Zadebiutował jako główny po kontuzji ścięgna Achillesa, bodaj w IV lidze. Poradził sobie.
– Jeździłeś z Borskim, aż pewnego dnia…
– Zadzwonił Szymon Marciniak i zaproponował wspólny wyjazd na mecz w Kielcach. Był 2008, może 2009. Był uważany za ogromny talent, już nawet przymierzano mu plakietkę FIFA.
– To obchodzicie 10–lecie nierozerwalnego związku zawodowego. Będą obchody i pewnie coś na ciepło.
– Muszę sprawdzić datę w kalendarzu.
– Dlaczego Marciniak sięgnął po Listkiewicza juniora, skoro miał Nejmana i Sokolnickiego?
– O to trzeba zapytać Szymona…
– Sprawdzę, czy nie pytałem…
– Na pewno nazwisko mi nie zaszkodziło. Nie pamiętam, czy tata był wtedy członkiem komisji sędziowskiej UEFA. Ojciec zawsze lepiej stał w FIFA niż w UEFA.
– Co was łączy? Raczej psychika, a nie piłka. Jak stworzyć idealną trójkę sędziowską?
– Nie jestem specjalistą od budowania zespołów ludzkich. Trywialnie mówiąc – coś zaskoczyło.
– Jest chemia, jest fizyka…
– Szymon jest typem dominatora i urodzonym szefem. My z Sokołem nie mamy z tym problemu, możemy być na drugim planie. Jesteśmy starsi od Szymona, więc zawsze możemy posłużyć się tym argumentem. Jestem najstarszy w grupie. Poza boiskiem mogę więc zagrać starszego brata, który wie lepiej.
– A jak jest z błędami na boisku? Szymon kryje was publicznie, ale…
– Jestem w stanie odtworzyć co najmniej dwa rzuty karne, które zasygnalizowałem mu pochopnie. On był tak ustawiony, że niewiele widział i poszedł za podszeptem. Gwizdnął. A potem się okazało, że… nie ma VAR.
– Można kląć do rana.
– Atmosfera bywa gęsta, godzinę, dwie, góra trzy! Nie ma tak, że ktoś się nie odzywa kilka dni. Szymon jest przeambitny, ale nie agresywny wobec nas. Asystenci nie mogą sprzeczać się z linią wyrysowaną komputerowo, ale główny będzie przez dwa, trzy dni szukał na siłę argumentów na swoje usprawiedliwienie. Potem już można z nim normalnie rozmawiać. Taka gruba skóra jest potrzebna w sędziowaniu…
– Kopie w ścianę?
– Wychodzi z założenia, że powinniśmy być najlepsi, a zrobiliśmy błąd. To go denerwuje. Jest mu bardzo trudno pogodzić się z tym, że sędzia nie jest nieomylny.
– Długo, bardzo długo nie wierzył w to…
– Ale zrozumiał i przyjął do wiadomości. Długo wierzył, że będzie pierwszym bezbłędnym w historii. To jedna z tych cech, która wywindowała go tak wysoko. Do tego pewność siebie, dobrze rozumiana pazerność na sukces.
– Chciałem, by z Rosji wyjechał dopiero po naszej drużynie.
– To się akurat udało. Byliśmy tam beniaminkami, dostaliśmy dwa bardzo ważne mecze, choćby drugi mecz Niemców. Zebraliśmy doświadczenia. Jesteśmy mądrzejsi. Sędziujemy dalej…
– Uczycie się na własnych błędach.
– W drugim naszym meczu powinien być podyktowany rzut karny, nie ukrywałem tego zaraz po powrocie.
– Czy jest jakaś liczba błędów, po przekroczeniu której główny mówi – sorry, jest mi z wami nie po drodze i nie po linii?
– Tak, to zawsze zależy od niego. Może to zrobić po pierwszym albo po tysięcznym.
– Krzysztof Nejman, tak jak Paweł Sokolnicki był z Płocka. Stanowili z Szymonem dobrze dobraną trójkę. Tak często się mylił, że zająłeś jego miejsce?
– Nie, skądże! Krzysiek jest topowym asystentem, nie ma tylko plakietki FIFA, nadal sędziuje w Polsce, ale z Szymonem za granicą nie może.
– Ta plakietka to więcej niż świadectwo z czerwonym paskiem.
– Mamy siedmiu głównych i dziesięciu asystentów.
– Prymusi Zbigniewa Przesmyckiego.
– Co roku jesteśmy weryfikowani i dzieleni przez FIFA na podgrupy. Najwyżej jest elita, poza nią jeszcze pierwsza, druga i trzecia.
– Elity są wszędzie. Według Vilfredo Pareto, nie mylić z arbitrem Pierluigim Pairetto, historia świata to historia krążenia elit. A Szymon zdrowy?
– Odpukać! Wkłada tyle w każdy trening, że prawie codziennie prosi się o kłopoty. Przygotowanie fizyczne to jego ważny atut, ale i zagrożenie zdrowia. Dziś nie można być głównym z brzuszkiem i zapalić w szatni w przerwie.
– Cel przed panami jasny – jak najwięcej meczów do sędziowania podczas finałów EURO 2020! Nie dojdzie do rozwodu z Marciniakiem?
– Nie sądzę. Musiałoby się coś dziwnego wydarzyć. Musiałby któryś z nas odlecieć. Można też nagle stracić formę. Nawet nie ze swojej winy. Wszystkim przytrafiają się kontuzje.
– Czego się życzy asystentowi głównego? Chyba nie połamania chorągiewki?
– Tak mówią, ale ja wszystkie te powiedzonka i przesądy odrzucam.
– Wasze diety bardzo się różnią?
– Pewnie tak, każdy znalazł sobie odpowiednią. Ja pracuję z dietetyczką sportową.
– Co żona na to?
– Nie narzeka, też korzysta z jej rad.
– Wie, jak wygląda dietetyczka?
– Tak, jest z nią na ty, a ja mówię do niej pani Doroto. Żona uprawia triathlon, a więc dużo biega i jeździ na rowerze. Dzięki zrównoważonej diecie chciała poprawić wyniki.
– Trudne pytanie, bo od łatwych są inni. Czy słabość pana Michała do kobiet przeszła razem z genami?
– Chyba nie, raczej nie przeszła.
– Nie?
– Trudno też chyba mówić o słabości taty do kobiet.
– Hat–trick w życiu małżeńskim to nie dowód?
– No tak, pod tym kątem patrząc, to racja. Ja mam pierwszą żonę i mam nadzieję ostatnią…
– Ile lat?
– Od 2003, czyli 16. W czerwcu była rocznica. Nie pamiętam daty poznania, ale datę ślubu przypomnę sobie nawet w nocy. Nie mam jednak głowy do dat.
– A pamiętasz moment rozstania rodziców?
– Jak przez mgłę. Miałem może z siedem lat. Nie, więcej, byłem już w podstawówce…
– To musiało ci ciążyć.
– Dla dziecka to jest zawsze bardzo trudne.
– Najczęściej musi opowiedzieć się po jednej ze stron konfliktu.
– U mnie obyło się bez tego, bo rodzice rozstali się w bardzo dobrych relacjach. A może tylko przede mną udawali.
– Tata wyprowadził się z mieszkania na Muranowie?
– Tak. Zostałem sam z mamą. Nie mam wielu wspomnień z tym związanych. Raz tylko nauczycielka mi to uświadomiła, usprawiedliwiając moje złe zachowanie – no tak, ale ty jesteś przecież z rozbitej rodziny…
– A miałeś tylko niezdiagnozowane ADHD?
– Trochę tak.
– Tata najpierw pisał, gwizdał albo machał chorągiewką i podróżował. Niewiele miałeś tej ojcowskiej uwagi, a chłopak potrzebuje jej w każdym wieku. Po rozwodzie poczułeś ten brak jeszcze mocniej?
– Po słowach nauczycielki chciałem w pierwszej chwili zaprzeczyć, ale może ona jako doświadczony pedagog dostrzegała w moim zachowaniu to, czego ja nie zauważałem. Przyzwyczaiłem się dość szybko, że taty nie ma codziennie.
– Byłeś na rozprawie rozwodowej?
– Nie byłem, ale pamiętam ten dzień, więc musiałem to głęboko przeżyć.
– A poczucie winy ojca nie powodowało, że chciał ci niebo przychylić niżej, niż byłoby to w pełnym domu?
– Trzeba byłoby jego o to zapytać, ale chyba tak, odnosiłem chwilami takie wrażenie. Był bardzo wobec mnie łagodny.
– Byłeś dzieckiem bananowym!
– Jeździł za komuny na Zachód, miał diety w twardej walucie, przywoził mi to, o czym inni mogli tylko pomarzyć…
– Ale nie gwizdek i nie chorągiewkę.
– Zbierałem puszki po piwie, po pepsi i po coli, ale nie na ulicy. To była namiastka Zachodu, lepszego świata.
– A potem mama wysyłała cię z kubłem, a na podwórku zazdrościli – ale wy to nawet śmieci macie fajne…
– Nikt mi tak nie powiedział, ale może ktoś tak pomyślał.
– Jak patrzyłeś na drugą wybrankę ojca, a teraz na trzecią? Porównywałeś i porównujesz je na własny użytek?
– Hmmm, że też zgodziłem się na tę rozmowę z tobą. Co mnie podkusiło?! Wracając do pytania. Z drugą żoną taty na początku miałem problem, był dystans, bo to ona zabrała mi tatę. Mama mnie broń Boże nie nakłaniała do oschłości, ale…
– Stworzyłeś, na przekór doświadczeniom, szczęśliwą rodzinę.
– Na to wygląda. Córka jest jedynaczką.
– Jak jej tata.
– Tak, bo nigdy nie mieszkałem z rodzeństwem.
– Marzysz o synu?
– Są jakieś plany, chcemy mieć drugie dziecko, ale płeć nie ma żadnego znaczenia. Moja córka jest tak wspaniała, że drugą taką biorę w ciemno.
– Odwlekacie, bo zaraz EURO 2020?
– Córka to nasz największy skarb, chyba nawet pozwalamy jej na zbyt wiele, ale chcielibyśmy, żeby miała rodzeństwo.
– Interesuje się piłką? Może zostanie sędzią i jak dziadek oraz ojciec pojedzie na mundial, tylko kobiet?
– Raczej nie, choć wie o naszych zamiłowaniach. Jak była młodsza, to puszczałem jej oczko przed meczem, teraz też mi się to zdarza, ale nie mam pewności, że ogląda transmisje…
– Czyli puszczasz oko do nikogo…
– Nie ma co z tym przesadzać, bo zrobię dwa błędy i "życzliwi" powiedzą – a tak pajacował przed meczem.
– Potrafisz rozmawiać o emocjach?
– Nie, dlatego też poza dietetyczką współpracuję także z panią psycholog sportu. Mam problem z opisywaniem swoich uczuć. Dopiero tego się uczę, bo mi tego brakowało. Z jakimś temperamentem się rodzimy, ale – skoro dopytujesz – niewykluczone, że zapłaciłem dodatkowo za rozbite małżeństwo rodziców.
– Jak znalazłeś swoją drugą połówkę jabłka?
– Na meczu. Polska – Armenia, było 4:0.
– A teraz ojciec jedzie organizować kolegium sędziów do Armenii. Tu Radio Erewań.
– Do tego wrócimy. Teraz trochę o poznaniu. To były początki internetu, mieliśmy grupę kibiców, i tak to się zaczęło… Jak ktoś jest komuś przeznaczony, to prędzej lub później się znajdą. Nie całujemy się publicznie, ale trzymamy się za ręce, jak to w starym dobrym małżeństwie. To już nie jest czas zauroczenia. Nazwijmy to dojrzałą miłością.
– A chadzasz z żoną do teatru, do kina, na koncert?
– Odnajduję się w szeroko rozumianej popkulturze. Lubię bardzo muzykę.
– Poważną?
– No właśnie nie, rockową. Klasyczną szanuję, natomiast nie jestem jej znawcą. Od siódmej klasy podstawówki jestem fanem rocka.
– A ojciec pewnie wtedy słuchał Miry Kubasińskiej z zespołem Breakout i miałeś dosyć refrenu – Gdybyś kochał, hej!
– Skąd wiesz? Podziwiałem również Tadeusza Nalepę z gitarą. A teraz nie stronię od literatury i filmu.
– Żona ma na imię…
– Monika.
– Akceptuje twoją pasję bez zastrzeżeń? Pewnie słyszysz – znowu cię nie będzie tydzień albo miesiąc.
– Mam wyrzuty sumienia przy pożegnaniach. Staram się rozgraniczyć role życiowe, ale to jest trudne. Nie zawsze się udaje, ale nie przenoszę boiska do mieszkania.
– Z pomocą przychodzi VAR.
– Czyli żona. Nawet jak popełnię jakiś błąd, to na szczęście nie wypacza on życia rodzinnego. Na boisku też mam łatwiej, bo jak się pomylę, to koledzy naprawią i wynik jest OK.
– VAR wita cię.
– Jestem tylko AVAREM. Jest nas mało, bo trzeba zaliczyć wiele testowych meczów, szkoleń i pogadanek.
– Przy stosunku głosów 1:1 w dziupli, decyduje główny.
– Jeśli jestem do czegoś przekonany, to się upieram i czasem VAR–owiec woła głównego. Jednak decyzja należy zawsze do niego.
– W Anglii nie biegają jak do okienka na pocztę…
– Zrezygnowali z weryfikacji na boisku, ale w większości krajów uważa się, że jest ona niezbędna.
– A ta płachta na waszych monitorach, to jak z koncertu wieś tańczy i śpiewa. Kto to wymyślił?
– Nie wiem, jest na wypadek słońca i deszczu, ale wygląda nieestetycznie.
– Jak przy pierwszych aparatach fotograficznych.
– Albo w budce z kebabami.
– Przekleństwa przy linii słychać lepiej.
– Z boiska raczej nie krzyczą, ostatnio w Gliwicach nie uznałem gola i gość zszedł z trybun, stanął przy bramie ewakuacyjnej i przez 20 minut mnie wyzywał – ty siwy ch…
– Pomylił cię z ojcem?
– Aż sprawdziłem potem w lustrze, gdzie znalazł…
– … pierwszy siwy włos na twojej skroni! A Szymon zawsze rozumie, co do niego mówisz przez zestaw cichomówiący?
– Ćwiczyłem trochę dykcję, bo Marcin Borski narzekał. Babcia z dziadkiem byli aktorami i napisali nawet książkę – "Sekrety żywego słowa". Zawiera ćwiczenia dla adeptów w zawodzie. Korzystałem często.
– Mniej bełkoczesz?
– Szymon nie narzeka.
– Chciałbym się kiedyś włamać do waszych rozmów!
– Dobry haker może to zrobić. Przekaz jest oczywiście zakodowany, ale skoro da się podsłuchać policjantów, to i sędziów piłkarskich. Dotąd nam się to jednak nie przydarzyło.
– A warto?
– Pewnie warto…
– Pełno przekleństw?
– Pełno nie, ale są, bo w sporcie – jak mawia moja pani psycholog – taka soczysta 1K jest potrzebna.
– Kto najczęściej przeklina?
– Szymon, ale tylko dlatego, że częściej rozmawia z zawodnikami. To tylko tzw. przecinkowe przekleństwa, ale się zdarzają.
– To w Ekstraklasie, a na międzynarodowej arenie?
– Rzadko. Nie wszyscy znają angielski, jest mniej interakcji. Ta komunikacja Szymona z piłkarzami od początku bardzo się podobała w UEFA i to jest jego niezaprzeczalny atut. Umie zarządzać meczem i łatwo przekonuje graczy do swoich decyzji. Mistrzem w tym był Pierluigi Collina.
– Szymon będzie jego spadkobiercą.
– Za wcześnie, jesteśmy na początku tej międzynarodowej ścieżki, ale faktem jest, że są podobni, nie tylko zewnętrznie.
– Obiecałeś powrót do Radia Erewań. Znowu zaskoczył cię ojciec, pakując się do Armenii z gwizdkiem oświaty. Czechy jeszcze można było zrozumieć, ale tam…
– Dowiedziałem się o jego nowym wyzwaniu, gdy wszystko było na etapie finalizowania.
– Tak daleko i taka szybka decyzja.
– Tam była jakaś afera sędziowska i awaryjnie pojechał tam Krzysiek Jakubik z Siedlec. Nie wiem, dlaczego na najważniejszy mecz sezonu wybrano akurat sędziego Polaka. Zrobił dobre wrażenie, więc tata dostał ofertę zajęcia się ich środowiskiem sędziowskim.
– Po latach każdy może sobie przypomnieć o każdym. Nawet Ormianin z odległej federacji o seniorze Listkiewiczu.
– Na pewno tak to jest. Każdy ma swoich znajomych…
Rozmawiał – Jerzy Chromik
1 - 2
Słowacja U21
1 - 1
Włochy U21
4 - 1
Polska U21
0 - 4
Portugalia U21
2 - 4
Niemcy U21
1 - 2
Dania U21
0 - 0
Słowenia U21
0 - 2
Ukraina U21
2 - 0
Chojniczanka
3 - 2
Gruzja U21
16:00
Finlandia U21
16:00
Ukraina U21
19:00
Niemcy U21
19:00
Czechy U21
15:00
Francja U21
16:00
Legia Warszawa
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.